Chemia miłości

Luty to taki nieoficjalny miesiąc miłości. W końcu 14 dnia miesiąca mamy Walentynki. Kiedyś to święto nie było tak obchodzone jak teraz. Witryny sklepów całe w serduszkach, w kolorach oczywiście króluje czerwień, a rezerwacja stolika w restauracji staje się nie lada wyzwaniem. Wszystko kręci się wokół jednego tematu, miłości :). Ale właściwie jak to z tą miłością jest. Czym ona jest?

Oczywiście, zakochanie i miłość kojarzą nam się z motylkami w brzuchu, szybko bijącym sercem i nieustannym myśleniem o ukochanej osobie. Cóż, miłość taka jest. Uskrzydla, daje radość i poczucie, że możemy zrobić wszystko i nic nas nie powstrzyma. Tylko skąd takie uczucia? Z serca, czyli z odwiecznego symbolu zakochania? Niestety nasze serca tak naprawdę niewiele mają z tym wspólnego. Główną rolę odgrywają hormony, czyli… związki chemiczne, co nie brzmi już zbyt romantycznie ;).  Przyjrzyjmy się więc co takiego dzieje się w naszym mózgu, kiedy się zakochujemy.

Dla naszych organizmów początek miłości, stan zakochania to kompletne oszołomienie. Szybko bijące serce, spocone dłonie, wzrost ciśnienia. To wtedy właśnie mózg zaczyna produkować bardzo duże ilości neuroprzekaźników, które wpływają na nasz stan psychofizyczny. Jednym z takich neuroprzekaźników jest fenyloetyloamina (PEA), nazywana potocznie “narkotykiem miłości”. To dzięki niej czujemy euforię, podniecenie czy nieuzasadnioną radość. Nawet sama myśl o obiekcie uczuć wyrzuca nam dużą ilość PEA, która sprawia, że z ekscytacji nie można zasnąć, nie będąc następnego dnia zmęczonym, a nawet ma się więcej energii. Warto zaznaczyć, że pomimo zwyczajowej nazwy fenyloetyloamina nie jest substancją szkodliwą, chociaż oprócz uczucia ekstazy może powodować też uczucie braku tchu, zaburzenia łaknienia czy uczucie niepokoju (np. myśli pt. “Boję, że mój partner mnie zostawi.”). Działanie fenyloetyloaminy pociąga za sobą dalsze zmiany, czyli np. wzrost poziomu noradrenaliny. Hormon ten przyspiesza bicie serca, zwiększa ciśnienie krwi, zmniejsza apetyt. Częstsze skurcze naczyń krwionośnych powodują to, że na ciele pojawiają się rumieńce, a skóra jest bardzo wrażliwa nawet na najdelikatniejszy dotyk.

Do naszego organizmu uwalnia się także zwiększona dawka dopaminy, czyli inaczej mówiąc “hormon szczęścia”, która kompletnie potrafi opanować ciało i umysł. Trudno jest oderwać myśli od osoby, na której nam zależy i skupić się na codziennych obowiązkach. Dopamina zakłada zakochanej osobie “różowe okulary”. Nie widzimy wtedy wad drugiej osoby, patrzymy na nią bezkrytycznie. Jednakże w związku ze wzrostem poziomu dopaminy bardzo intensywnie i szybko spada poziom serotoniny. Jej niski poziom sprawia, że zaczynamy odczuwać niepokój i częste zdezorientowanie. Wpadamy w skrajne nastroje od ekscytacji do załamania tworząc w głowie przeróżne scenariusze, ale wciąż odczuwamy bardzo silną potrzebę obecności partnera.

Tak więc mamy kilka hormonów, które powodują, że “szalejemy z miłości”. Ale czy taki stan może trwać wiecznie? Otóż nie. Z czasem organizm człowieka uodparnia się na działanie fenyloetyloaminy (a to PEA odpowiada za uruchomienie działania pozostałych hormonów). To kiedy nastąpi uodpornienie się na narkotyk miłości jest bardzo indywidualne, ale szacuje się, że następuje po 1,5-4 latach trwania związku. Wówczas następuje wyciszenie tych skrajnych emocji i euforii. Zdarza się, że wówczas pary mogą się rozstać, ale absolutnie nie jest to reguła. W naszych organizmach bowiem nadal działają hormony, teraz już trochę inne. Są to na przykład endorfiny, działające na podobnej zasadzie co morfina, dające uczucie szczęścia, spokoju, bezpieczeństwa i zadowolenia z bliskości partnera. Nasze organizmy wydzielają także oksytocynę i wazopresynę, które również odpowiadają za uczucie odprężenia, relaksu i więzi z partnerem.

Znając miłość od tej strony chyba łatwiej jest zrozumieć stwierdzenie, że między dwojgiem ludzi zaistniała chemia ;).